Małżeństwo jest procesem bardzo czasochłonnym. Nie trwa tylko od momentu przysięgi do śmierci obojga zaślubionych sobie. Pracuje się na nie bowiem przez cały związek. Sakrament to jedynie ucieleśnienie więzi łączącej zakochanych. Pod warunkiem, że owo połączenie istnieje...
Poprawiłaś pierścionek zaręczynowy zdobiący twój palec i zerknęłaś w stronę zegara ściennego. Za kwadrans dziewiąta wieczorem. Narzeczony pewnie świetnie się bawił. Kilka dni później o tej porze mieliście już być małżeństwem. Bez wahania zgodziłaś się, aby kumple wyprawili mu niemały wieczór kawalerski. Jeśli ktoś jest zazdrosny, to musi tej osobie zależeć, prawda? A dla ciebie przyszły mąż był niemal obojętny...
Właściwie nie miałaś wyboru, kogo chcesz poślubić. Byliście sobie przeznaczeni, dosłownie. Przyjaźniliście się od niepamiętnych czasów. Gdziekolwiek nie poszliście, brano was za parę. Zanim Man Chin Young poprosił cię o rękę, wiedziałaś, co się święci. Nie odmówiłaś ze względu na rodziców, znajomych. Mieli oczekiwania, dosyć wygórowane. Uważali, że skoro dobrze się razem dogadujecie, ślub to tylko formalność. Tak naprawdę, znałaś Chinyoung'a zbyt doskonale, aby zostać jego żoną. Mimo tego postanowiłaś porzucić własne szczęście. Sprostanie wizjom mamy oraz przyjaciół wydawało się warte wszystkiego. Nawet spędzenia reszty życia z najlepszym kumplem.
Nie chciałaś wieczoru panieńskiego. Twoim zdaniem nie należało świętować takiej okazji. Prawie przymusowe małżeństwo nie zasługiwało na oklaski. Zwłaszcza wtedy, jeśli kilka dni przed ceremonią pannę młodą zaczęły nawiedzać wątpliwości. Właściwie, to zawsze je miewałaś, a przynajmniej odkąd przypadła ci rola narzeczonej. Wybór między własnym szczęściem i spełnieniem najbliższych osób nie należał do najłatwiejszych. Poza tym bałaś się skrzywdzenia Chinyoung'a. Zawsze był przy tobie, więc czułaś potrzebę odwdzięczenia się, nawet jeśli trwałoby to przez resztę życia.
Drgnęłaś dopiero, kiedy usłyszałaś dzwonek u drzwi. Zdecydowanym krokiem ruszyłaś się, aby otworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Nie zapraszałaś nikogo, listonosz dawno skończył pracę, a mordercy nie chadzali w te części miasta. Westchnęłaś, przekręcając klucz zamka i szarpnęłaś za klamkę.
Jakże się zdziwiłaś, gdy twoim oczom ukazał się niewysoki, aczkolwiek wyższy od ciebie, Azjata. Jego usta wykrzywione były uśmiechem, ogromne tęczówki mierzyły cię ciekawskim spojrzeniem. Wyglądał sympatycznie. Nawet jeśli widziałaś chłopaka pierwszy raz, wydał ci się dziwnie znajomy, jakbyś już kiedyś miała z nim do czynienia. Niemożliwe, pomyślałaś i pokręciłaś głową. Odrzuciłaś wszystkie irracjonalne przemyślenia. Uśmiechnęłaś się, po czym nabrałaś powietrza, aby cokolwiek powiedzieć.
- Jesteś [T.I.], prawda? - ubiegł cię chłopak. Nieprawdopodobnie szybko odczytywał mowę ciała.
- Tak. - pokiwałaś głową. - Jak szukasz Chinyoung'a, to wiedz, że nie ma go tutaj.
- Wiem. - uśmiechnął się serdecznie. - Osobiście kazał mi dzisiaj zapewnić tobie należytą opiekę.
- Kpisz sobie? - zmarszczyłaś czoło. Nie rozumiałaś, co chłopak miał na myśli.
- Nie. - łagodnie przewrócił oczami. - Mam pilnować, abyś nie była sama.
- Więc, jak się nazywasz? - zrobiłaś mu miejsce w drzwiach. Spokojnie wszedł do mieszkania.
- Kyungsoo. - usłyszałaś. Uśmiechnęłaś się pod nosem. To będzie ciekawy wieczór.
Zatrzasnęłaś drzwi, wzrokiem odprowadzając nieznajomego przed sam próg salonu. Udałaś się w stronę kuchni, aby zrobić wam obojgu herbatę. Stamtąd miałaś na niego idealny widok. Widziałaś, jak grzecznie zajął pewien fragment kanapy. Ciekawskimi spojrzeniami przejeżdżał po obrazach, którymi swego czasu udekorowałaś ściany. Uśmiechnęłaś się serdecznie i złapałaś dwie filiżanki wypełnione ciepłym, ziołowym napojem.
- Każdy z kwiatów symbolizuje jedną emocję człowieka. - powiedziałaś, kiedy wzrok chłopaka spoczął przed twoim ulubionym malunkiem. - Jest ich dwanaście... - podawszy mu filiżankę, zajęłaś miejsce obok Kyungsoo.
- Nie czujemy tylko tylu rzeczy... - szepnął przejętym głosem.
- Ale te jesteśmy w stanie okazać. - odrzekłaś, spuszczając spojrzenie. Zapadła niezręczna cisza przerywana jedynie przez niemrawe chrząknięcia i oddechy. Koreańczyk spokojnie spijał herbatę. Nie potrzebowałaś nic mówić. Nie znaliście się, uznałaś takie anomalia za coś całkowicie normalnego. Byłaś mu wdzięczna, bo zyskałaś okazję, aby przyjrzeć się swoim parapetowym roślinkom, które okazały się egzystować w opłakanych warunkach.
- Pamiętam, kiedy tutaj biegałaś, taka malutka... - głos chłopaka wyrwał cię z zamyślenia.
- Co? - zapytałaś, odrywając wzrok od kwiatów.
- Przybiegałaś w tych swoich kolorowych sukienkach i razem łapaliśmy żaby. - zaśmiał się, jakby sam do siebie. - Uwielbiałaś ciasto porzeczkowe mojej mamy. - zerknął na ciebie niepewnie. Nagle zaczęłaś kojarzyć fakty.
- Mieszkałeś naprzeciwko piekarni, prawda? - uśmiechnęłaś się szeroko.
- Pamiętasz mnie? - jego brwi powędrowały do góry.
- Do Kyung Soo - powiedziałaś pewnie. - Pamiętam. - naraz zebrałaś wszystkie wspomnienia w głowie. - Nie zdążyłam cię pożegnać, kiedy wyjeżdżałeś.
- Dlatego wróciłem. - zażartował. - A teraz moja malutka [T.I.] bierze ślub. - mogło ci się wydawać, ale głos pobrzmiewał mu nutką żalu i wyrzutu.
- Przepraszam, nie zaprosiłam cię. - szepnęłaś cicho.
- Twój narzeczony to zrobił. - wzruszył ramionami.
- Muszę mu podziękować. - uśmiechnęłaś się.
Nie mogłaś się na niego napatrzeć. Chociaż z początku nie poznałaś chłopaka, nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wróciły wszystkie wspomnienia. Nie wierzyłaś, że twój dawny przyjaciel znów tutaj był, jakby nigdy nie wyjechał. Naraz stanęły ci przed oczyma chwile, kiedy cały wolny czas spędzaliście wspólnie, a o istnieniu zmartwień, czy im podobnych rzeczy, nie mieliście bladego pojęcia. Wraz z nadejściem szkoły, wasze stosunki nieco się rozluźniły, ale ciągle wołaliście do siebie "mój Kyungsoo" oraz "moja [T.I.]". Później dowiedziałaś się, że D.O. wyjechał na przesłuchanie w jednej spośród największych wytwórni, skąd tak, czy siak miał już nie wrócić. Wtedy nie zdążyłaś go pożegnać, ani nawet zacisnąć pięści jako gest nadziei. Jednakże był jeden plus tego wszystkiego - oboje nie zapomnieliście.
Resztę wieczoru spędziłaś na ponownym poznawaniu swojego przyjaciela. Opowiadaliście sobie dosłownie o wszystkim. Dowiedziałaś się, że Kyungsoo śpiewa w zespole, podobno całkiem znanym. Powiedział ci, co robił przez cały ten czas, kiedy nie byliście razem. Cudem udało mu się wybłagać trochę wolnego tylko dlatego, aby móc zobaczyć ceremonię. Jak się okazało, twój narzeczony wybrał Koreańczyka jako świadka. W gardle poczułaś ogromną kluchę. Niedługo miałaś okłamywać wszystkich, również osobę, której jeszcze nigdy nie powiedziałaś nieprawdy. Ogarniało cię poczucie winy, kiedy tylko patrzył tymi ogromnymi oczami. Finalnie przełamałaś się. Wylałaś wszystkie żale. Wyśpiewałaś każdą, nawet najmniejszą rzecz. Chłopak słuchał uważnie. Z każdą nowszą informacją, jego tęczówki robiły się coraz większe, a, kiedy powiedziałaś, że tak naprawdę nie chcesz zostać żoną Chinyoung'a, westchnął cicho. Po skończonej opowieści, usłyszałaś wszystko, co powiedziałby przyjaciel. Miałaś podążać za swoim szczęściem, bo to ty będziesz z tym żyła do końca. Na pożegnanie ucałował cię w czoło. Odszedł. Nie wiedziałaś, kiedy znów zobaczysz chłopaka. Najprędzej przy ołtarzu. Kyungsoo zabrał wszystko. Strach, niepewność, poczucie zawodu, zadumę nad tym, co zrobić. Wszystko, oprócz twojej ogromnej sympatii do niego.
Dni mijały. D.O. zadzwonił następnego ranka... I kolejnego... I jeszcze kolejnego. Godzinami rozmawialiście przez telefon, ku dezaprobacie własnego narzeczonego. Koreańczyk namawiał cię, abyś przestała działać wbrew sobie, próbował przekonać do odwołania wszystkiego, póki mogłaś. Okropnie się bałaś. Przecież nikt nie miał czasu na takie wywody. Półsłówkami odbiegałaś w rejony bardziej przyjemniejszych tematów. Też dlatego, żeby Kyungsoo nie czuł się zwyczajnie znudzony. Ewentualnie, aby zapomniał o nadchodzącej katastrofie...
Tymczasem prace szły pełną parą. Wkrótce dostarczono ci sukienkę, której ani razu nie przymierzyłaś i raczej wątpiłaś, że do tego dojdzie. Nie miałaś ochoty jej oglądać, a co dopiero ubierać. Niedawno ukradkiem widziałaś, jak Chinyoung chował obrączki. Pod nawałem obowiązków byłaś bombardowana telefonami od własnej matki. Pytała o stres, postępy przygotowań. Tak naprawdę pragnęłaś wykrzyczeć jej prawdę wprost w słuchawkę. Skądinąd wiedziałaś, że goście mieli już garnitury, panny zakupiły sukienki oraz prezenty. Dostawałaś mdłości, kiedy pomyślałaś, ile pieniędzy wydali, aby móc bawić się tylko przez ten jeden wieczór. Uśmiech zbiegł z twojej twarzy szybko, nawet jeśli wcale się nie pojawił.
Ceremonia miała się odbyć już jutro. Od samego rana czułaś uścisk w brzuchu. Kątem oka mierzyłaś wzrokiem katalogi przeróżnych biur podróży, które Chinyoung przyniósł rano. Siedziałaś przy stole, milcząc, nie poruszając się. Bębniłaś paznokciami o blat stołu, podczas gdy mętlik całkowicie opanował twoje najgłębsze myśli. Nagle poczułaś, jak ktoś obejmuje cię od tyłu.
- Nie możesz się zdecydować, kochanie? - narzeczony przycisnął wargi do twojego czoła.
- Nie mam do tego głowy... - zaśmiałaś się histerycznie.
- Co się stało? - zapytał spokojnie.
- Nic a nic. - pokręciłaś głową. - Po prostu nie chcę, abyś wydawał na jakąś wycieczkę dla mnie...
- Skarbie, to jest nasza podróż poślubna. - poczułaś, że chłopak się uśmiecha. Trzymał wargi tuż przy twoim uchu. - Nie mów, że przeszkadza ci wygląd łóżka, bo prędzej, czy później i tak któreś zepsujemy. - szepnął. Gwałtownie odskoczyłaś jak oparzona. Wstawszy z krzesła, odeszłaś od niego na bezpieczne dwa metry.
- Nie. - szepnęłaś sama do siebie.
- Hej, co się stało? - zapytał Chinyoung mocno zdezorientowany. Poczułaś, że pękasz.
- Ja nie chcę tego ślubu, nie rozumiesz?! - zawołałaś rozpaczliwie.
- Co ty mówisz? - narzeczony zmarszczył czoło.
- To nie jest to, czego chciałam. - zaczęłaś. - Jeśli oboje to zrobimy, to będziemy do końca życia nieszczęśliwi, wiesz?
- Mów za siebie, dobrze?! - pretensjonalnie wyrzucił ręce w twoim kierunku. - Ja się oświadczyłem, bo cię kocham, ale ty ranisz mnie teraz!
- Przepraszam... - wyszeptałaś. Nie mówiłaś głośniej, gdyż chłopak cały poczerwieniał ze złości.
- Chcesz zerwać zaręczyny, tak? - zapytał nieco spokojniej, niż wyglądał. Prawie niezauważalnie pokiwałaś głową. - Dobrze, nie będę cię trzymał...
- Dziękuję... - uśmiechnęłaś się kwaśno.
- ..., ale mam warunek. - westchnął cicho.
- Tak? - uniosłaś brwi.
- Sama powiesz o tym gościom. - posłusznie przytaknęłaś, jednak nie uśmiechało ci się tak ponure wystąpienie przed blisko setką ludzi. Chciałaś się wycofać do innego pomieszczenia, ale Chinyoung cię zatrzymał. - Czekaj...
- Mhm? - zacisnęłaś wargi, niemalże ze złości.
- Dlaczego ciągnęłaś to tak długo? - zapytał spokojnie. - Pozwoliłaś mi kupić obrączki, zaprosić gości, oświadczyć się...
- Bałam się... - wyznałaś. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałam...
- Wiesz... - zaczął. - Byłem twoim przyjacielem przez długi czas... - zawahał się chwilowo. - Zawsze starałem się robić tak, abyś przy mnie nigdy niczego się nie bała. - uśmiechnął się pobłażliwie. - Przepraszam, schrzaniłem sprawę.
- Nie... - zaczęłaś, jednak momentalnie ci przerwano.
- [T.I.], idź już... - powiedział. - Nie mogę na ciebie patrzeć teraz.
Poprawiłaś pierścionek zaręczynowy zdobiący twój palec i zerknęłaś w stronę zegara ściennego. Za kwadrans dziewiąta wieczorem. Narzeczony pewnie świetnie się bawił. Kilka dni później o tej porze mieliście już być małżeństwem. Bez wahania zgodziłaś się, aby kumple wyprawili mu niemały wieczór kawalerski. Jeśli ktoś jest zazdrosny, to musi tej osobie zależeć, prawda? A dla ciebie przyszły mąż był niemal obojętny...
Właściwie nie miałaś wyboru, kogo chcesz poślubić. Byliście sobie przeznaczeni, dosłownie. Przyjaźniliście się od niepamiętnych czasów. Gdziekolwiek nie poszliście, brano was za parę. Zanim Man Chin Young poprosił cię o rękę, wiedziałaś, co się święci. Nie odmówiłaś ze względu na rodziców, znajomych. Mieli oczekiwania, dosyć wygórowane. Uważali, że skoro dobrze się razem dogadujecie, ślub to tylko formalność. Tak naprawdę, znałaś Chinyoung'a zbyt doskonale, aby zostać jego żoną. Mimo tego postanowiłaś porzucić własne szczęście. Sprostanie wizjom mamy oraz przyjaciół wydawało się warte wszystkiego. Nawet spędzenia reszty życia z najlepszym kumplem.
Nie chciałaś wieczoru panieńskiego. Twoim zdaniem nie należało świętować takiej okazji. Prawie przymusowe małżeństwo nie zasługiwało na oklaski. Zwłaszcza wtedy, jeśli kilka dni przed ceremonią pannę młodą zaczęły nawiedzać wątpliwości. Właściwie, to zawsze je miewałaś, a przynajmniej odkąd przypadła ci rola narzeczonej. Wybór między własnym szczęściem i spełnieniem najbliższych osób nie należał do najłatwiejszych. Poza tym bałaś się skrzywdzenia Chinyoung'a. Zawsze był przy tobie, więc czułaś potrzebę odwdzięczenia się, nawet jeśli trwałoby to przez resztę życia.
Drgnęłaś dopiero, kiedy usłyszałaś dzwonek u drzwi. Zdecydowanym krokiem ruszyłaś się, aby otworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Nie zapraszałaś nikogo, listonosz dawno skończył pracę, a mordercy nie chadzali w te części miasta. Westchnęłaś, przekręcając klucz zamka i szarpnęłaś za klamkę.
Jakże się zdziwiłaś, gdy twoim oczom ukazał się niewysoki, aczkolwiek wyższy od ciebie, Azjata. Jego usta wykrzywione były uśmiechem, ogromne tęczówki mierzyły cię ciekawskim spojrzeniem. Wyglądał sympatycznie. Nawet jeśli widziałaś chłopaka pierwszy raz, wydał ci się dziwnie znajomy, jakbyś już kiedyś miała z nim do czynienia. Niemożliwe, pomyślałaś i pokręciłaś głową. Odrzuciłaś wszystkie irracjonalne przemyślenia. Uśmiechnęłaś się, po czym nabrałaś powietrza, aby cokolwiek powiedzieć.
- Jesteś [T.I.], prawda? - ubiegł cię chłopak. Nieprawdopodobnie szybko odczytywał mowę ciała.
- Tak. - pokiwałaś głową. - Jak szukasz Chinyoung'a, to wiedz, że nie ma go tutaj.
- Wiem. - uśmiechnął się serdecznie. - Osobiście kazał mi dzisiaj zapewnić tobie należytą opiekę.
- Kpisz sobie? - zmarszczyłaś czoło. Nie rozumiałaś, co chłopak miał na myśli.
- Nie. - łagodnie przewrócił oczami. - Mam pilnować, abyś nie była sama.
- Więc, jak się nazywasz? - zrobiłaś mu miejsce w drzwiach. Spokojnie wszedł do mieszkania.
- Kyungsoo. - usłyszałaś. Uśmiechnęłaś się pod nosem. To będzie ciekawy wieczór.
Zatrzasnęłaś drzwi, wzrokiem odprowadzając nieznajomego przed sam próg salonu. Udałaś się w stronę kuchni, aby zrobić wam obojgu herbatę. Stamtąd miałaś na niego idealny widok. Widziałaś, jak grzecznie zajął pewien fragment kanapy. Ciekawskimi spojrzeniami przejeżdżał po obrazach, którymi swego czasu udekorowałaś ściany. Uśmiechnęłaś się serdecznie i złapałaś dwie filiżanki wypełnione ciepłym, ziołowym napojem.
- Każdy z kwiatów symbolizuje jedną emocję człowieka. - powiedziałaś, kiedy wzrok chłopaka spoczął przed twoim ulubionym malunkiem. - Jest ich dwanaście... - podawszy mu filiżankę, zajęłaś miejsce obok Kyungsoo.
- Nie czujemy tylko tylu rzeczy... - szepnął przejętym głosem.
- Ale te jesteśmy w stanie okazać. - odrzekłaś, spuszczając spojrzenie. Zapadła niezręczna cisza przerywana jedynie przez niemrawe chrząknięcia i oddechy. Koreańczyk spokojnie spijał herbatę. Nie potrzebowałaś nic mówić. Nie znaliście się, uznałaś takie anomalia za coś całkowicie normalnego. Byłaś mu wdzięczna, bo zyskałaś okazję, aby przyjrzeć się swoim parapetowym roślinkom, które okazały się egzystować w opłakanych warunkach.
- Pamiętam, kiedy tutaj biegałaś, taka malutka... - głos chłopaka wyrwał cię z zamyślenia.
- Co? - zapytałaś, odrywając wzrok od kwiatów.
- Przybiegałaś w tych swoich kolorowych sukienkach i razem łapaliśmy żaby. - zaśmiał się, jakby sam do siebie. - Uwielbiałaś ciasto porzeczkowe mojej mamy. - zerknął na ciebie niepewnie. Nagle zaczęłaś kojarzyć fakty.
- Mieszkałeś naprzeciwko piekarni, prawda? - uśmiechnęłaś się szeroko.
- Pamiętasz mnie? - jego brwi powędrowały do góry.
- Do Kyung Soo - powiedziałaś pewnie. - Pamiętam. - naraz zebrałaś wszystkie wspomnienia w głowie. - Nie zdążyłam cię pożegnać, kiedy wyjeżdżałeś.
- Dlatego wróciłem. - zażartował. - A teraz moja malutka [T.I.] bierze ślub. - mogło ci się wydawać, ale głos pobrzmiewał mu nutką żalu i wyrzutu.
- Przepraszam, nie zaprosiłam cię. - szepnęłaś cicho.
- Twój narzeczony to zrobił. - wzruszył ramionami.
- Muszę mu podziękować. - uśmiechnęłaś się.
Nie mogłaś się na niego napatrzeć. Chociaż z początku nie poznałaś chłopaka, nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wróciły wszystkie wspomnienia. Nie wierzyłaś, że twój dawny przyjaciel znów tutaj był, jakby nigdy nie wyjechał. Naraz stanęły ci przed oczyma chwile, kiedy cały wolny czas spędzaliście wspólnie, a o istnieniu zmartwień, czy im podobnych rzeczy, nie mieliście bladego pojęcia. Wraz z nadejściem szkoły, wasze stosunki nieco się rozluźniły, ale ciągle wołaliście do siebie "mój Kyungsoo" oraz "moja [T.I.]". Później dowiedziałaś się, że D.O. wyjechał na przesłuchanie w jednej spośród największych wytwórni, skąd tak, czy siak miał już nie wrócić. Wtedy nie zdążyłaś go pożegnać, ani nawet zacisnąć pięści jako gest nadziei. Jednakże był jeden plus tego wszystkiego - oboje nie zapomnieliście.
Resztę wieczoru spędziłaś na ponownym poznawaniu swojego przyjaciela. Opowiadaliście sobie dosłownie o wszystkim. Dowiedziałaś się, że Kyungsoo śpiewa w zespole, podobno całkiem znanym. Powiedział ci, co robił przez cały ten czas, kiedy nie byliście razem. Cudem udało mu się wybłagać trochę wolnego tylko dlatego, aby móc zobaczyć ceremonię. Jak się okazało, twój narzeczony wybrał Koreańczyka jako świadka. W gardle poczułaś ogromną kluchę. Niedługo miałaś okłamywać wszystkich, również osobę, której jeszcze nigdy nie powiedziałaś nieprawdy. Ogarniało cię poczucie winy, kiedy tylko patrzył tymi ogromnymi oczami. Finalnie przełamałaś się. Wylałaś wszystkie żale. Wyśpiewałaś każdą, nawet najmniejszą rzecz. Chłopak słuchał uważnie. Z każdą nowszą informacją, jego tęczówki robiły się coraz większe, a, kiedy powiedziałaś, że tak naprawdę nie chcesz zostać żoną Chinyoung'a, westchnął cicho. Po skończonej opowieści, usłyszałaś wszystko, co powiedziałby przyjaciel. Miałaś podążać za swoim szczęściem, bo to ty będziesz z tym żyła do końca. Na pożegnanie ucałował cię w czoło. Odszedł. Nie wiedziałaś, kiedy znów zobaczysz chłopaka. Najprędzej przy ołtarzu. Kyungsoo zabrał wszystko. Strach, niepewność, poczucie zawodu, zadumę nad tym, co zrobić. Wszystko, oprócz twojej ogromnej sympatii do niego.
Dni mijały. D.O. zadzwonił następnego ranka... I kolejnego... I jeszcze kolejnego. Godzinami rozmawialiście przez telefon, ku dezaprobacie własnego narzeczonego. Koreańczyk namawiał cię, abyś przestała działać wbrew sobie, próbował przekonać do odwołania wszystkiego, póki mogłaś. Okropnie się bałaś. Przecież nikt nie miał czasu na takie wywody. Półsłówkami odbiegałaś w rejony bardziej przyjemniejszych tematów. Też dlatego, żeby Kyungsoo nie czuł się zwyczajnie znudzony. Ewentualnie, aby zapomniał o nadchodzącej katastrofie...
Tymczasem prace szły pełną parą. Wkrótce dostarczono ci sukienkę, której ani razu nie przymierzyłaś i raczej wątpiłaś, że do tego dojdzie. Nie miałaś ochoty jej oglądać, a co dopiero ubierać. Niedawno ukradkiem widziałaś, jak Chinyoung chował obrączki. Pod nawałem obowiązków byłaś bombardowana telefonami od własnej matki. Pytała o stres, postępy przygotowań. Tak naprawdę pragnęłaś wykrzyczeć jej prawdę wprost w słuchawkę. Skądinąd wiedziałaś, że goście mieli już garnitury, panny zakupiły sukienki oraz prezenty. Dostawałaś mdłości, kiedy pomyślałaś, ile pieniędzy wydali, aby móc bawić się tylko przez ten jeden wieczór. Uśmiech zbiegł z twojej twarzy szybko, nawet jeśli wcale się nie pojawił.
Ceremonia miała się odbyć już jutro. Od samego rana czułaś uścisk w brzuchu. Kątem oka mierzyłaś wzrokiem katalogi przeróżnych biur podróży, które Chinyoung przyniósł rano. Siedziałaś przy stole, milcząc, nie poruszając się. Bębniłaś paznokciami o blat stołu, podczas gdy mętlik całkowicie opanował twoje najgłębsze myśli. Nagle poczułaś, jak ktoś obejmuje cię od tyłu.
- Nie możesz się zdecydować, kochanie? - narzeczony przycisnął wargi do twojego czoła.
- Nie mam do tego głowy... - zaśmiałaś się histerycznie.
- Co się stało? - zapytał spokojnie.
- Nic a nic. - pokręciłaś głową. - Po prostu nie chcę, abyś wydawał na jakąś wycieczkę dla mnie...
- Skarbie, to jest nasza podróż poślubna. - poczułaś, że chłopak się uśmiecha. Trzymał wargi tuż przy twoim uchu. - Nie mów, że przeszkadza ci wygląd łóżka, bo prędzej, czy później i tak któreś zepsujemy. - szepnął. Gwałtownie odskoczyłaś jak oparzona. Wstawszy z krzesła, odeszłaś od niego na bezpieczne dwa metry.
- Nie. - szepnęłaś sama do siebie.
- Hej, co się stało? - zapytał Chinyoung mocno zdezorientowany. Poczułaś, że pękasz.
- Ja nie chcę tego ślubu, nie rozumiesz?! - zawołałaś rozpaczliwie.
- Co ty mówisz? - narzeczony zmarszczył czoło.
- To nie jest to, czego chciałam. - zaczęłaś. - Jeśli oboje to zrobimy, to będziemy do końca życia nieszczęśliwi, wiesz?
- Mów za siebie, dobrze?! - pretensjonalnie wyrzucił ręce w twoim kierunku. - Ja się oświadczyłem, bo cię kocham, ale ty ranisz mnie teraz!
- Przepraszam... - wyszeptałaś. Nie mówiłaś głośniej, gdyż chłopak cały poczerwieniał ze złości.
- Chcesz zerwać zaręczyny, tak? - zapytał nieco spokojniej, niż wyglądał. Prawie niezauważalnie pokiwałaś głową. - Dobrze, nie będę cię trzymał...
- Dziękuję... - uśmiechnęłaś się kwaśno.
- ..., ale mam warunek. - westchnął cicho.
- Tak? - uniosłaś brwi.
- Sama powiesz o tym gościom. - posłusznie przytaknęłaś, jednak nie uśmiechało ci się tak ponure wystąpienie przed blisko setką ludzi. Chciałaś się wycofać do innego pomieszczenia, ale Chinyoung cię zatrzymał. - Czekaj...
- Mhm? - zacisnęłaś wargi, niemalże ze złości.
- Dlaczego ciągnęłaś to tak długo? - zapytał spokojnie. - Pozwoliłaś mi kupić obrączki, zaprosić gości, oświadczyć się...
- Bałam się... - wyznałaś. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałam...
- Wiesz... - zaczął. - Byłem twoim przyjacielem przez długi czas... - zawahał się chwilowo. - Zawsze starałem się robić tak, abyś przy mnie nigdy niczego się nie bała. - uśmiechnął się pobłażliwie. - Przepraszam, schrzaniłem sprawę.
- Nie... - zaczęłaś, jednak momentalnie ci przerwano.
- [T.I.], idź już... - powiedział. - Nie mogę na ciebie patrzeć teraz.
Dopiero wtedy ogarnęło cię poczucie winy. Miałaś do siebie pretensje, że nie powiedziałaś ani słowa wcześniej. Czasami był nieprzewidywalny, może nawet lekko szalony, ale Chinyoung nie zasługiwał, aby go tak potraktować. Zawsze mogłaś na niego liczyć. Chociaż próbowałaś, nie udało ci się odwdzięczyć tym samym. Teraz zostałaś sama. W szafie wisiała suknia ślubna, której nie założysz, jutro kościół miał zapełnić się gośćmi, którym będziesz mówić: "Przepraszam, nie wyszło". Mimo wszystko zdecydowanie najbardziej wstydziłaś się przed samą sobą. Chciałaś spełnić jakieś puste oczekiwania, zapominając o swoich potrzebach i pragnieniach. To nie był egoizm, a dbanie o innych. Abyś nie musiała już nikogo dłużej oszukiwać, abyś już nigdy nie raniła bliskich, abyś nie krzywdziła samej siebie. Tego chciał cię nauczyć Kyungsoo, co pojęłaś zbyt późno...
Nacisnęłaś klamkę ogromnych dębowych drzwi. Słyszałaś cichy szmer rozmów, które świadczyły o tym, że wszyscy już byli wewnątrz. Naraz zostałaś owinięta przez odór stęchłego, zimnego, niemalże lodowatego, kościelnego powietrza. Podciągnęłaś materiał spódnicy przepięknej sukni ślubnej. Weszłaś do ciemnego przedsionka. Nabrałaś tlenu, aby dodać sobie otuchy i odgarnęłaś rozpuszczone włosy, uporczywie opadające ci na czoło. Uśmiechnęłaś się nieśmiało pod nosem, po czym pchnęłaś kolejne wrota. Wraz z twoim wejściem do kościoła, wszyscy zebrani wstali, niczym na powitanie panny młodej prowadzonej przez ojca. Nic takiego nie miało miejsca, więc szybko napotkałaś zdezorientowane spojrzenia. Prawie biegiem zmierzałaś w stronę ołtarza. Sprawną wędrówkę między ławkami utrudniały wysokie, białe buty przyozdobione niemałym obcasem. Może trochę przesadziłaś, ubierając się tak, jak zrobiłabyś to, gdyby tam czekał Chinyoung, ale nie mogłaś się powstrzymać. Wzrokiem przejeżdżałaś po znajomych twarzach, kiedy nareszcie dotarłaś do ołtarzowych stopni. Stanęłaś na najwyższym i odwróciłaś się przodem w kierunku zebranych. Niemalże natychmiast wszyscy umilkli. Wzięłaś głęboki oddech, lecz zamilkłaś, gdyż spojrzeniem spotkałaś Kyungsoo. Biednego, niczemu nie winnego chłopaka. Patrzył równie niepewnym, jak pozostałych, wzrokiem. Prawie niezauważalnie kiwnęłaś głową.
- Siadajcie. - powiedziałaś donośnie. Odpowiedział ci jeden głuchy pomruk, który zniknął równie szybko, co się pojawił. - Niepotrzebnie przyszliście. - zaczęłaś nieśmiało. Każdy słuchał uważnie. - Razem z moim narzeczonym, znaczy... - zawahałaś się na moment. - Teraz już byłym narzeczonym. Zadecydowaliśmy razem, że ślubu nie będzie. - przejechałaś wzrokiem po twarzach zebranych, gdzie malował się gniew, zaskoczenie, obojętność, a czasami nawet radość. - Razem nie bylibyśmy szczęśliwi. Całą winę chciałabym wziąć na siebie. Przepraszam, że nie miałam odwagi powiedzieć od razu... - spojrzałaś w stronę Kyungsoo, który emanował dumą. Uśmiechnęłaś się do niego. - Przepraszam za fatygę oraz, że musieliście wydać pieniądze na stroje, kwiaty, wszystko... Oddam każdemu pieniądze, tylko musicie mnie później złapać. - wolno pokiwałaś głową. - Te wszystkie rzeczy pewnie się nie zmarnują. Jeśli chcecie, możecie iść do, właściwie jedynej restauracji w tym mieście. Tam czeka obiad, bo w zasadzie nic nie odwołaliśmy. Jeszcze raz przepraszam. Kocham was wszystkich. - usiadłaś na schodach i zakryłaś twarz dłońmi. Poczułaś głęboki smutek, jednak niczego nie żałowałaś.
Wszystko, co działo się później pamiętałaś, jak przez mgłę. Ani razu nie podniosłaś głowy, lecz słyszałaś tabun ludzi wychodzący z kościoła. Nikt nie zatrzymał się, aby porozmawiać, czy chociażby na ciebie nawrzeszczeć. Czułaś tylko nieśmiałe poklepywania po ramieniu, głaskanie. Niektórzy prychali, po czym wnioskowałaś, do kogo zadzwonić później z przeprosinami. Nie minął nawet kwadrans, kiedy zostałaś zupełnie sama. Otoczona ceglanymi czterema ścianami, znienawidzona przez, mniej więcej, połowę zaproszonych gości. Miałaś ochotę przytulić Kyungsoo, powiedzieć, że jeszcze nigdy nie czułaś takiej ulgi, albo zadzwonić do mamy, choćbyś nawet przez godzinę miała ją przepraszać. Wywnioskowawszy to z miny twojej rodzicielki, nie była zadowolona. Nic dziwnego, jej plany legły w gruzach...
Nagle poczułaś delikatne głaskanie na dłoni. Ciepła, duża ręka odjęła ci ją od twarzy. Naraz zobaczyłaś uśmiechniętą twarz D.O., który wyglądał, jakby był aniołem. Nie wiedziałaś, kto skrajał smoking chłopaka, ale uszył arcydzieło. Uśmiechnęłaś się do Koreańczyka, chcąc coś powiedzieć, jednak on położył swój palec wskazujący na twoich ustach. Pochylił się, aby móc szeptać.
- Nie spodziewałem się. - oznajmił cicho. Przewróciłaś oczyma. - Jestem z ciebie bardzo dumny, [T.I.]. - znów otworzyłaś usta, aby coś powiedzieć, jednak i tym razem nie doszłaś do głosu. - Musimy porozmawiać. - uśmiechnął się. - I też chcę, abyś coś zobaczyła.
- Tak? - rozejrzałaś się dookoła.
- Nie tutaj. - zachichotał. - Mogę? - wyciągnął do ciebie rękę, żeby pomóc ci wstać. Posłusznie ją ujęłaś, po czym dałaś mu się prowadzić, gdziekolwiek mieliście iść. Ufałaś chłopakowi.
Kiedy wyszliście z kościoła, na zewnątrz również nikogo nie zastaliście. Kyungsoo prowadził was w kierunku wschodnim. Nigdy się tam nie zapuszczałaś, bo przeważnie były tam tylko chaszcze i woda. Nie szliście długo, kiedy Koreańczyk zatrzymał się przy jednym z kamieni przy niewielkim jeziorku. Nie znałaś tego miejsca, ale wydawało się całkiem miłe. Mimo wszystko, nie wiedziałaś, jaki ono ma związek z wami.
- Usiądź. - poprosił nieśmiało. Był taki uroczy. Spełniłaś jego prośbę, rozglądając się wokoło. Uśmiechnęłaś się, gdy kolejno dostrzegałaś coraz to więcej kolorowych motyli.
- Co to za miejsce? - zapytałaś.
- Nie pamiętasz? - zaśmiał się. Pokręciłaś głową. - Przychodziliśmy tutaj, jak byliśmy mali. Tutaj łapaliśmy żaby. Nigdy nie lubiłaś ich dotykać, więc biegałaś za mną z wiaderkiem, żebym zawsze mógł cię uratować przed jakąś. - uśmiechnął się błogo.
- Niemożliwe. - również uniosłaś kąciki warg do góry. - Tyle się tutaj zmieniło...
- Sporo o tobie myślałem, od czasów dzieciństwa. - powiedział, patrząc ci prosto w oczy.
- Myślałam, że zapomniałeś, kim jestem. - przyznałaś cicho.
- Nie. - pokręcił głową. - Przychodziłem tutaj zawsze, kiedy chociaż na chwilę wracałem z Seulu.
- Nie szukałeś mnie? - zapytałaś z nadzieją.
- Nie. - lekko się zarumienił. - Nie wolno mi było.
- Dlaczego? - uniosłaś brwi.
- Wiedziałem, że masz swoje życie, nowych znajomych, własne sprawy i...jego. - mocniej zaakcentował ostatni wyraz. - Pewnie miałabyś gdzieś przyjaciela z dzieciństwa, który pojawia się, jakby znikąd.
- Nie. - zaprzeczyłaś.
- Teraz już wiem. - uśmiechnął się. - Wiesz, jak się czułem, kiedy dowiedziałem się, że ty...z nim? Że razem bierzecie ślub? - pokręciłaś głową. - I wtedy zobaczyłem cię w domu. Byłaś wtedy taka piękna. Ciągle masz ten sam błysk w oczach, co wtedy. - uśmiechnął się. Poczułaś, że na dźwięk jego słów oblewasz się rumieńcem. - A ty? Pamiętałaś o mnie?
Spojrzałaś w jego czekoladowe tęczówki. To pytanie nie wymagało odpowiedzi. Pochyliłaś się bliżej niego i wpiłaś się w wargi chłopaka. Poczułaś, jak uśmiecha się przez pocałunek. Objął cię dłońmi w talii, pogłębiając go.
Nacisnęłaś klamkę ogromnych dębowych drzwi. Słyszałaś cichy szmer rozmów, które świadczyły o tym, że wszyscy już byli wewnątrz. Naraz zostałaś owinięta przez odór stęchłego, zimnego, niemalże lodowatego, kościelnego powietrza. Podciągnęłaś materiał spódnicy przepięknej sukni ślubnej. Weszłaś do ciemnego przedsionka. Nabrałaś tlenu, aby dodać sobie otuchy i odgarnęłaś rozpuszczone włosy, uporczywie opadające ci na czoło. Uśmiechnęłaś się nieśmiało pod nosem, po czym pchnęłaś kolejne wrota. Wraz z twoim wejściem do kościoła, wszyscy zebrani wstali, niczym na powitanie panny młodej prowadzonej przez ojca. Nic takiego nie miało miejsca, więc szybko napotkałaś zdezorientowane spojrzenia. Prawie biegiem zmierzałaś w stronę ołtarza. Sprawną wędrówkę między ławkami utrudniały wysokie, białe buty przyozdobione niemałym obcasem. Może trochę przesadziłaś, ubierając się tak, jak zrobiłabyś to, gdyby tam czekał Chinyoung, ale nie mogłaś się powstrzymać. Wzrokiem przejeżdżałaś po znajomych twarzach, kiedy nareszcie dotarłaś do ołtarzowych stopni. Stanęłaś na najwyższym i odwróciłaś się przodem w kierunku zebranych. Niemalże natychmiast wszyscy umilkli. Wzięłaś głęboki oddech, lecz zamilkłaś, gdyż spojrzeniem spotkałaś Kyungsoo. Biednego, niczemu nie winnego chłopaka. Patrzył równie niepewnym, jak pozostałych, wzrokiem. Prawie niezauważalnie kiwnęłaś głową.
- Siadajcie. - powiedziałaś donośnie. Odpowiedział ci jeden głuchy pomruk, który zniknął równie szybko, co się pojawił. - Niepotrzebnie przyszliście. - zaczęłaś nieśmiało. Każdy słuchał uważnie. - Razem z moim narzeczonym, znaczy... - zawahałaś się na moment. - Teraz już byłym narzeczonym. Zadecydowaliśmy razem, że ślubu nie będzie. - przejechałaś wzrokiem po twarzach zebranych, gdzie malował się gniew, zaskoczenie, obojętność, a czasami nawet radość. - Razem nie bylibyśmy szczęśliwi. Całą winę chciałabym wziąć na siebie. Przepraszam, że nie miałam odwagi powiedzieć od razu... - spojrzałaś w stronę Kyungsoo, który emanował dumą. Uśmiechnęłaś się do niego. - Przepraszam za fatygę oraz, że musieliście wydać pieniądze na stroje, kwiaty, wszystko... Oddam każdemu pieniądze, tylko musicie mnie później złapać. - wolno pokiwałaś głową. - Te wszystkie rzeczy pewnie się nie zmarnują. Jeśli chcecie, możecie iść do, właściwie jedynej restauracji w tym mieście. Tam czeka obiad, bo w zasadzie nic nie odwołaliśmy. Jeszcze raz przepraszam. Kocham was wszystkich. - usiadłaś na schodach i zakryłaś twarz dłońmi. Poczułaś głęboki smutek, jednak niczego nie żałowałaś.
Wszystko, co działo się później pamiętałaś, jak przez mgłę. Ani razu nie podniosłaś głowy, lecz słyszałaś tabun ludzi wychodzący z kościoła. Nikt nie zatrzymał się, aby porozmawiać, czy chociażby na ciebie nawrzeszczeć. Czułaś tylko nieśmiałe poklepywania po ramieniu, głaskanie. Niektórzy prychali, po czym wnioskowałaś, do kogo zadzwonić później z przeprosinami. Nie minął nawet kwadrans, kiedy zostałaś zupełnie sama. Otoczona ceglanymi czterema ścianami, znienawidzona przez, mniej więcej, połowę zaproszonych gości. Miałaś ochotę przytulić Kyungsoo, powiedzieć, że jeszcze nigdy nie czułaś takiej ulgi, albo zadzwonić do mamy, choćbyś nawet przez godzinę miała ją przepraszać. Wywnioskowawszy to z miny twojej rodzicielki, nie była zadowolona. Nic dziwnego, jej plany legły w gruzach...
Nagle poczułaś delikatne głaskanie na dłoni. Ciepła, duża ręka odjęła ci ją od twarzy. Naraz zobaczyłaś uśmiechniętą twarz D.O., który wyglądał, jakby był aniołem. Nie wiedziałaś, kto skrajał smoking chłopaka, ale uszył arcydzieło. Uśmiechnęłaś się do Koreańczyka, chcąc coś powiedzieć, jednak on położył swój palec wskazujący na twoich ustach. Pochylił się, aby móc szeptać.
- Nie spodziewałem się. - oznajmił cicho. Przewróciłaś oczyma. - Jestem z ciebie bardzo dumny, [T.I.]. - znów otworzyłaś usta, aby coś powiedzieć, jednak i tym razem nie doszłaś do głosu. - Musimy porozmawiać. - uśmiechnął się. - I też chcę, abyś coś zobaczyła.
- Tak? - rozejrzałaś się dookoła.
- Nie tutaj. - zachichotał. - Mogę? - wyciągnął do ciebie rękę, żeby pomóc ci wstać. Posłusznie ją ujęłaś, po czym dałaś mu się prowadzić, gdziekolwiek mieliście iść. Ufałaś chłopakowi.
Kiedy wyszliście z kościoła, na zewnątrz również nikogo nie zastaliście. Kyungsoo prowadził was w kierunku wschodnim. Nigdy się tam nie zapuszczałaś, bo przeważnie były tam tylko chaszcze i woda. Nie szliście długo, kiedy Koreańczyk zatrzymał się przy jednym z kamieni przy niewielkim jeziorku. Nie znałaś tego miejsca, ale wydawało się całkiem miłe. Mimo wszystko, nie wiedziałaś, jaki ono ma związek z wami.
- Usiądź. - poprosił nieśmiało. Był taki uroczy. Spełniłaś jego prośbę, rozglądając się wokoło. Uśmiechnęłaś się, gdy kolejno dostrzegałaś coraz to więcej kolorowych motyli.
- Co to za miejsce? - zapytałaś.
- Nie pamiętasz? - zaśmiał się. Pokręciłaś głową. - Przychodziliśmy tutaj, jak byliśmy mali. Tutaj łapaliśmy żaby. Nigdy nie lubiłaś ich dotykać, więc biegałaś za mną z wiaderkiem, żebym zawsze mógł cię uratować przed jakąś. - uśmiechnął się błogo.
- Niemożliwe. - również uniosłaś kąciki warg do góry. - Tyle się tutaj zmieniło...
- Sporo o tobie myślałem, od czasów dzieciństwa. - powiedział, patrząc ci prosto w oczy.
- Myślałam, że zapomniałeś, kim jestem. - przyznałaś cicho.
- Nie. - pokręcił głową. - Przychodziłem tutaj zawsze, kiedy chociaż na chwilę wracałem z Seulu.
- Nie szukałeś mnie? - zapytałaś z nadzieją.
- Nie. - lekko się zarumienił. - Nie wolno mi było.
- Dlaczego? - uniosłaś brwi.
- Wiedziałem, że masz swoje życie, nowych znajomych, własne sprawy i...jego. - mocniej zaakcentował ostatni wyraz. - Pewnie miałabyś gdzieś przyjaciela z dzieciństwa, który pojawia się, jakby znikąd.
- Nie. - zaprzeczyłaś.
- Teraz już wiem. - uśmiechnął się. - Wiesz, jak się czułem, kiedy dowiedziałem się, że ty...z nim? Że razem bierzecie ślub? - pokręciłaś głową. - I wtedy zobaczyłem cię w domu. Byłaś wtedy taka piękna. Ciągle masz ten sam błysk w oczach, co wtedy. - uśmiechnął się. Poczułaś, że na dźwięk jego słów oblewasz się rumieńcem. - A ty? Pamiętałaś o mnie?
Spojrzałaś w jego czekoladowe tęczówki. To pytanie nie wymagało odpowiedzi. Pochyliłaś się bliżej niego i wpiłaś się w wargi chłopaka. Poczułaś, jak uśmiecha się przez pocałunek. Objął cię dłońmi w talii, pogłębiając go.
Jeeeej... nasz D.O! Świetny scenariusz! Co ja gadam?! Wszystkie twoje scenariusze są genialne :D Czekam z niecierpliwością na następne twoje arcydzieło :* Ślę duuuuużo weny <3
OdpowiedzUsuńo kurczaczki. D.O taki uroczy, chociaż narzeczonego zrobiło mi się szkoda. :( Mogłaś dopisać na koniec, że tamten znalazł inną miłość swojego życia. xD
OdpowiedzUsuń~RIN
Ooooo D.O jest uroczy~~:3
OdpowiedzUsuńŚwietny scenariusz, czekam na kolejne.:D
Życzę dużo weny~~
o Baoziu *-*
OdpowiedzUsuńscenariusz cudeńko :3
ale szkoda mi tych biednych gości bo czekali na grube melo xD
weny kochana~♥
Kocham Cię! <3
OdpowiedzUsuńTo było piękne! <3
OdpowiedzUsuńNiesamowicie to napisałaś :* :)
A już myślałam że D.O będzie panem młodym :(
OdpowiedzUsuń